- Drugi z zasypanych górników w kopalni Rudna nie żyje - poinformował Wyższy Urząd Górniczy. Od wczoraj trwała akcja ratowania 29-letniego górnika, przysypanego w czwartek po południu na głębokości ponad kilometra w wyniku wstrząsów w Polkowicach. W akcji ratowniczej użyto ciężkiego sprzętu.
- Ratownicy nie są w stanie przebrać tego ręcznie, jak początkowo próbowali - powiedziała rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach Edyta Tomaszewska.
Tuż przed godz. 16 w Zakładzie Górniczym Rudna należącym do KGHM doszło do sześciu poważnych wstrząsów. Początkowo było wiadomo tylko, że przysypanych zostało dwóch górników. Natychmiast po wypadku władze kopalni powiadomiły ich rodziny, które przyjechały do kopalni.
Szybko okazało się, że na miejscu zginął jeden górnik, 31-letni sztygar. Miał żonę i jedno dziecko. Jest piątą śmiertelną ofiarą wypadku w kombinacie w tym roku.
W miejscu zawału, 1000 metrów pod ziemią, przebywał jeszcze jeden pracownik - 29-letni ślusarz. W akcji trwającej nieprzerwanie od godz. 16 uczestniczyło osiem grup. - 50 ratowników było pod ziemią.
Wiadomo już, że w wyniku wstrząsów rannych zostało jeszcze pięciu górników. - Zostali przewiezieni do szpitala. Jednak na noc, na obserwacji, został tylko jeden z nich - poinformował nas Poraj-Różecki.
W rejonie tąpnięcia znajdowało się jeszcze 22 górników, którzy zdążyli uciec na powierzchnię.
Wstrząsy, które doprowadziły do zawału, były bardzo silne i samoistne. - Czasem, jeśli jesteśmy w stanie przewidzieć nadciągające wstrząsy, sami je prowokujemy w sposób kontrolowany - wyjaśnił rzecznik KGHM. Przyczynę tąpnięcia ustali specjalna komisja.
Po wypadku zamknięty został szyb Rudna Północ. Ale kopalnia pracuje.
W czwartkowy wieczór po tragedii rozmawialiśmy z górnikami zaczynającymi swoją szychtę. - Pewnie, że się boimy. Ale zdecydowaliśmy się na taką pracę świadomi niebezpieczeństwa - mówili. Inni zwracali uwagę, że co roku w grudniu dochodzi do jakiejś tragedii w kopalni: - Święta Barbara bierze kogoś do siebie na swoje święto.