Kopalnie nie boją się odpływu ludzi. Polskich fachowców chcieliby mieć u siebie Czesi i Australijczycy
Dla porównania Australia, udziałowiec dwóch potentatów wydobywczych – Rio Tinto i BHP Billiton, zatrudni blisko 86 tys. pracowników w całym górnictwie (nie tylko węglowym) – wynika z najnowszego raportu organizacji Minerals Council of Australia. Ok. 70 proc. osób potrzeba jednak właśnie w kopalniach węgla kamiennego.
Liczba pracowników tej branży w Australii wzrośnie ze 128 tys. obecnie o 68 proc. Potrzebni będą przede wszystkim górnicy o wysokich i średnich kwalifikacjach zawodowych, czyli tacy, jakich najwięcej mamy w Polsce.
Wykwalifikowanych specjalistów z doświadczeniem w pracy pod ziemią (4 – 5 tys.) potrzebują także Czesi i ich główny koncern wydobywczy OKD wchodzący w skład holenderskiej grupy węglowo-koksowej New World Resources.
Czy to oznacza, że polscy górnicy wyjadą niebawem za granicę, w wyniku czego polskie kopalnie, którym już teraz brakuje rąk do pracy i które tylko w tym roku planują zatrudnić 10 tys. osób, zostaną bez załóg?
Przedstawiciele spółek węglowych są spokojni. U największego w Europie branżowego pracodawcy – w Kompanii Węglowej zatrudniającej 63 tys. ludzi – na 7 tys. nowych miejsc pracy przewidzianych na ten rok czeka blisko 14 tys. podań. Nie inaczej jest w Katowickim Holdingu Węglowym i Jastrzębskiej Spółce Węglowej, które zamierzają zatrudnić po ok. 1,5 tys. osób.
– Jeśli będzie im tam lepiej, wyjadą, ale nie sądzę, by do tego doszło – mówi Jarosław Zagórowski, prezes JSW, największego w Europie producenta węgla koksującego, bazy dla przemysłu stalowego. – Polska kopalnia to mimo wszystko stabilny pracodawca, zwolnień od lat nie ma, wręcz przeciwnie – poszukuje się rąk do pracy. Z pensjami, mimo protestów płacowych i kolejnych żądań, też nie jest najgorzej, więc nie obawiam się, że moi ludzie odejdą.
10 tysięcy osób w 2008 roku zatrudnią trzy największe śląskie spółki węglowe w 28 kopalniach
Zagórowski przyznaje jednak, że wyjazd może być kuszącą propozycją dla stosunkowo młodych, często czterdziestokilkuletnich górniczych emerytów, którzy np. odeszli z likwidowanych kopalń przymusowo w latach 90. i dostali odprawy albo którzy nie przekwalifikowali się do innych zawodów i chcieliby jeszcze popracować pod ziemią.
– Dzięki wyjazdowi do Czech dorobią trochę do emerytury. Ale przecież Czechom kończą się złoża węgla i za kilka lat nie będą mieli w ogóle tego surowca – tłumaczy Zagórowski.
Ryzyko emigracji, zwłaszcza górniczych emerytów, widzi też Wacław Czerkawski, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.
– Takie wyjazdy raczej nie są dla młodych ludzi tuż po szkole górniczej czy nawet po studiach. Oni nie mają jeszcze doświadczenia, a zarówno Czesi, jak i Australijczycy potrzebują kadr, które wiedzą, jak wygląda robota na przodku – mówi Czerkawski. – Starsi górnicy, którzy pracują w czynnych polskich kopalniach, nie będą chcieli zmieniać roboty na ostatnich kilka lat, wolą sobie spokojnie poczekać tutaj na emeryturę. Zostają więc górniczy emeryci. Ale czy im się będzie jeszcze chciało jechać za granicę dla stosunkowo niewielkiej pensji? Nie sądzę.
Chętnych do wyjazdu nie będzie raczej zbyt wielu także dlatego, że w Czechach i w Australii górnicze zarobki nie są szczególnie kuszące.
Przeciętny górnik z kilkunastoletnim doświadczeniem w branży w Polsce dostaje miesięcznie na rękę, bez nagród i dodatków, 2 – 2,5 tys. zł. Dla porównania w Czechach pensja takiego pracownika wyniesie 2 tys. zł netto.
W Australii górnik na podobnym stanowisku i z podobnymi kwalifikacjami zarobi w przeliczeniu 3,5 – 4 tys. zł netto. Jednak biorąc pod uwagę koszty utrzymania, a przede wszystkim odległość, eksperci dość sceptycznie oceniają możliwość emigracji polskich brygad górniczych do tego właśnie kraju.