55. rocznica jednej z największych powojennych tragedii w górnictwie

55. rocznica jednej z największych powojennych tragedii w górnictwie
Fot. Adobe Stock. Data dodania: 20 września 2022

Około stu zabitych górników, trwająca kilka tygodni akcja ratunkowa w skrajnie trudnych warunkach, zakłamane informacje o katastrofie - to obraz tragicznego pożaru w nieistniejącej już kopalni "Barbara-Wyzwolenie" w Chorzowie.

Dziś mija 55 lat od tej tragedii, zaliczanej do największych w powojennej historii polskiego górnictwa. Doszło do niej 21 marca 1954 roku.

Rok później, w 1955 r. w gliwickiej kopalni "Sośnica" zginęło 42 górników, a w kolejnym roku w kopalni "Chorzów" - 30 osób. W 1958 r. w kopalni "Makoszowy" w Zabrzu życie straciło 72 górników. We wszystkich tych wypadkach górników zabiły podziemne pożary.

Choć od tragedii w kopalni "Barbara-Wyzwolenie" minęło ponad pół wieku, nadal nie wszystkie okoliczności tragedii są w pełni jasne. Krótko po wypadku prasa podawała, że zginęło 45 osób. Potem przyznano, że ofiar było ponad 80. Dziś wiadomo, że było ich jeszcze więcej. Niektóre źródła mówią o 94, jeszcze inni badacze są zdania, że mogły zginąć 103 osoby. Trudno to ustalić, bo np. jeżeli zmarły nie miał rodziny, jego śmierć tuszowano.

Przed pięcioma laty, podczas sesji naukowej z okazji 50-lecia katastrofy, ratownik górniczy Gerard Libera, którego ojciec brał udział w akcji ratowniczej, wspominał, że oficjalnie celowo zaniżano liczbę ofiar, by nie odstraszać ludzi od pracy w górnictwie. Znaczenie miało również to, że w kopalniach zatrudniano m.in. więźniów, żołnierzy i junaków Służby Polsce.

Do tragedii doszło w niedzielę. Pożar zauważono około 19.00 w pokładzie 501. Wszystko wskazuje na to, że jego przyczyną było zaprószenie ognia, być może od górniczej lampki. Potem zapaliła się taśma transportująca urobek. Dziś wiadomo, że kopalnia była źle przewietrzana i źle zabezpieczona przed pożarami. Popełniono wiele błędów technicznych i organizacyjnych. Duża część pracowników nie miała żadnego górniczego przeszkolenia.

Liczbę ofiar powiększył chaos w prowadzeniu akcji krótko po pojawieniu się ognia. Odwrócenie się prądu powietrza spowodowało silne zadymienie całej kopalni. Wśród ofiar byli górnicy pracujący nawet w odległych od źródła pożaru rejonach, ponieważ nie powiadomiono ich na czas o wypadku. Zatruli się tlenkiem węgla.

Ryszard Kurek ze Stowarzyszenia Miłośników Chorzowa, który badał dokumenty i zbierał informacje związane z pożarem, w swoim opracowaniu ocenił, że duży zasięg iáaż tak tragiczny bilans pożaru to efekt wielu czynników, składających się na codzienne życie w Polsce epoki stalinowskiej.

Na rozmiary katastrofy wpłynęły m.in. ewidentne braki wáwyszkoleniu dużej części załogi - spowodowane także tym, że w kopalni zatrudniano więźniów, żołnierzy i junaków Służby Polsce oraz dużą rotacją pracowników. Ryszard Kurek wskazał też na niedostateczne wyposażenie górników w środki ochrony dróg oddechowych,ásłabą znajomość miejsca pracy,ábrak dostatecznej liczby środków łączności w wyrobiskach oraz niewystarczające wyposażenie iáorganizację służb ratownictwa górniczego.

Pożar wybuchł prawdopodobnie w pobliżu szybu - napływające nim świeże powietrze podsycało ogień. Pod ziemią pracowało wtedy prawie 400 osób. Uratowało się ok. 300. Najwięcej ofiar - ponad 50 - ratownicy wydobyli w pierwszych czterech dobach akcji. Na ostatnie zwłoki natrafiono po prawie dwóch tygodniach.

Pożar odciął części załogi drogę ucieczki. Inni mogliby bezpiecznie wycofać się, gdyby na czas powiadomiono ich o tym, co się dzieje. Ogień rozprzestrzeniał się jednak bardzo szybko. Górnicy ginęli od wysokiej temperatury i dusili się z powodu braku tlenu. Część próbowała się ukryć, nie miała jednak szans w atmosferze niezdatnej do oddychania, tym bardziej, że zawiodła wentylacja - zatrzymanie wentylatora miało zasadniczy wpływ na tempo i kierunek rozprzestrzeniania się dymów pożarowych.

Bilans ofiar powiększyła panika. 50-osobowa grupa górników mogła się uratować, gdyby poszła w kierunku, gdzie zadymienie było wówczas niewielkie. Wybrali jednak drogę zadymionym przekopem w kierunku oddalonego o ok. 1,5 km szybu "Maria". Zginęli 2-3 minuty później, po przebyciu zaledwie 150-200 m.

Akcja odgazowania wyrobisk kopalni trwała 32 dni, likwidacja pożaru w miejscu, w którym powstał, kolejne 20 dni. Wychładzanie pola pożarowego zajęło dwa miesiące. Otwarcia tego pola dokonano w lipcu 1954 r., ale najbardziej poszkodowanego oddziału nie uruchomiono do końca roku.

Po tragedii, wiosną 1954 r., sprawę bezpieczeństwa w górnictwie omawiało Biuro Polityczne KC PZPR. Jednak dopiero w kolejnych latach wprowadzono m.in. zakaz używania pod ziemią otwartego ognia. Później wyposażenie kopalń wzbogacono o tzw. aparaty ucieczkowe, umożliwiające oddychanie w warunkach silnego zadymienia i wysokich stężeń gazów pożarowych.
×

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU JEST DOSTĘPNA DLA SUBSKRYBENTÓW STREFY PREMIUM PORTALU WNP.PL

lub poznaj nasze plany abonamentowe i wybierz odpowiedni dla siebie. Nie masz konta? Kliknij i załóż konto!

SŁOWA KLUCZOWE I ALERTY

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu

Podaj poprawny adres e-mail
W związku z bezpłatną subskrypcją zgadzam się na otrzymywanie na podany adres email informacji handlowych.
Informujemy, że dane przekazane w związku z zamówieniem newslettera będą przetwarzane zgodnie z Polityką Prywatności PTWP Online Sp. z o.o.

Usługa zostanie uruchomiania po kliknięciu w link aktywacyjny przesłany na podany adres email.

W każdej chwili możesz zrezygnować z otrzymywania newslettera i innych informacji.
Musisz zaznaczyć wymaganą zgodę

KOMENTARZE (0)

Do artykułu: 55. rocznica jednej z największych powojennych tragedii w górnictwie

NEWSLETTER

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

Polityka prywatności portali Grupy PTWP

Logowanie

Dla subskrybentów naszych usług (Strefa Premium, newslettery) oraz uczestników konferencji ogranizowanych przez Grupę PTWP

Nie pamiętasz hasła?

Nie masz jeszcze konta? Kliknij i zarejestruj się teraz!